Ameryka zastygła w oczekiwaniu

Ameryka zastygła w oczekiwaniu

Firmy nie czynią inwestycji, inwestorzy lokują pieniądze jedynie na giełdzie i to ostrożnie, przeciętny Amerykanin wstrzymuje się od sprzedaży lub kupna nieruchomości, a Wall Street zaczyna obawiać się, że Demokraci zdominują władze egzekucyjną i ustawodawczą. I tak będzie do 8 listopada.


Jeśli wybory w USA wygra „ta wredna kobieta” jak określił Hilary Clinton w ostatniej debacie Donald Trump, istnieje prawdopodobieństwo, iż kandydatura Trumpa może kosztować partię republikańską również utratę Kongresu. Rozważania polityczne tej możliwości prowadzą wiodący intelektualiści Republikanów na przykład Karl Rove, jak również eksperci z Wall Street. Scenariusz, w którym Demokraci zdobywają większość jeśli nie w jednej to nawet w obu izbach nie jest upragnionym rozwiązaniem dla Wall Street, albowiem Demokraci nie tylko mają inklinację do wprowadzania lub zaostrzania regulacji rynku, ale demokratyczni ustawodawcy, tacy jak Elizabeth Warren grożą, iż rozprawią się z bankami. Spowodowało to falę głosów w obronie banków.

Reprezentacyjny jest głos Paula Volcker’a byłego szefa Rezerwy Federalnej, który upomina, że rozbijanie dużych banków w niczym nie pomoże ani gospodarce ani rynkowi, ani też nie zmniejszy ryzyka finansowego jakie banki podejmują. W skrócie – Volcker podkreśla, że zasada nazwana jego imieniem była wprowadzona aby banki nie podejmowały spekulacji inwestycyjnych, a nie tradingu. Problem w tym, że dla wielu demokratycznych ustawodawców spekulacje i trading są tożsame.

Nie zmienia to faktu, że Wall Street nie otworzyło swoich portfeli dla Trumpa, wyraźnie preferując Hilary Clinton (aby jednak nie miała całkowitego poparcia w Kongresie). Powodów poparcia Wall Street dla Clinton można szukać na przykład w planach jakie promuje potencjalny minister skarbu w jej rządzie – Tony James, który raz już dostał ofertę pracy dla rządu od prezydenta Obamy (ale odrzucił). James promuje ideę przekazania Wall Street kontroli nad planami i oszczędnościami emerytalnymi.

Możliwość, że wybory wygra Donald Trump jest zmniejszona, ale wciąż istnieje. Wówczas, jeśli – jak zapowiada – zacznie wojny handlowe z resztą świata, Kalifornia na przykład może stracić 640 tysięcy miejsc pracy. Takie wyliczenie prezentuje Marcus Noland z Instytutu Petersona. We wcześniejszym wywiadzie autor twierdzi, że Trumpowe wojny handlowe mogą poważnie osłabić gospodarkę USA. Noland zakłada, iż w wersji Trumpa taryfy tak po stronie USA, jak i Chin oraz na przykład Meksyku będą podniesione do 35-45 procent. Tylko to może kosztować różne stany USA od 2 do 7 procent straconych miejsc pracy. To jednak tylko początek możliwej wojny. Chiny na przykład mogą podnieść „wartość dodaną” na iPhony Apple’a, która obecnie wynosi tylko 4 procent. Ponadto łańcuchy dostawcze dla amerykańskich gigantów jak Apple są zwykle w innych krajach.

Dla lepszego rozumienia o czym debatuje się w USA w tle krzykliwej kampanii, która jest o wszystkim tylko nie o programach politycznych czy gospodarczych, można sięgnąć po ciekawą analizę Marka Roe’a z Harvardu. Otóż coraz częściej ekonomiści i analitycy w Ameryce wyrażają przekonanie, że amerykańskie firmy kierują się zbyt często perspektywą krótkoterminowych zysków z inwestycji na giełdzie. Hilary Clinton ma dlatego w planach podniesienie podatku od zysków kapitałowych tak, aby zachęcić inwestorów do długoterminowych inwestycji. Zdaniem autora to chybiony zamiar, albowiem wielu inwestorów ścigających szybkie zyski w ogóle nie płaci podatku, po drugie nie jest to w ogóle problem dla gospodarki. Faktyczne problemy nie są natomiast – jak przypomina Roe – dyskutowane.

Wciąż pozostaje otwarte pytanie co robić aby ożywić gospodarkę. Szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi utrzymuje nadal niskie stopy procentowe. Szefowa Rezerwy Federalnej Janet Yellen oświadczyła natomiast, że konieczna jest polityka „wysokiego ciśnienia”, czyli podwyższająca popyt i utrzymująca rygorystycznie poziom zatrudnienia. James Pethokoukis z American Enterprise Institute cytuje ciekawą opinię, sprzeczną z wizją Yellen, ekonomisty Scotta Sumnersa. Sumners uważa, że problem jest znacznie głębszy niż słaby popyt, jest nim mianowicie mniejszy udział Amerykanów w rynku pracy. Zdaniem Sumnersa konieczne jest więc dalsze zbijanie bezrobocia.

Krótko o Brexicie – okazuje się, że zwycięzcą wyścigu o przejęcie największej części londyńskiego biznesu w finansach najprawdopodobniej będzie Nowy Jork. Zważywszy jaką rolę w finansowym systemie świata pełni Wall Street oraz, iż jesteśmy w dobie internetu jest to logiczne. Niemiecka Kanclerz Angela Merkel konsekwentnie odmawia brytyjskim politykom możliwości przed-Brexitowych negocjacji, o które jak się okazuje usilnie oni zabiegają.

W tym kontekście ważne jest też pytanie – czy śladem Brytyjczyków podążą Włosi, którzy mogą 4 grudnia zdecydować w referendum o opuszczeniu strefy euro. Krótka, ale treściwa analiza na łamach Bloomberga pokazuje, że jeśli podążać śładem pieniędzy to te opuszczają strefę euro.

Inwestorzy martwią się nadal o to jak potoczy się chińska gospodarka pomimo wiadomości, iż w III kwartale PKB Chin wzrósł o 6,7 procenta. Problem w tym, że panuje przekonanie, iż władze podwoiły program stymulacyjny aby osiągnąć ten wynik, albowiem taki był zakładany. Program stymulacyjny, czyli inwestycje rządowe, to dokładnie ten model, od jakiego gospodarka Chin powinna jak najszybciej odejść, według większości ekonomistów. Wprawdzie pożądane zwiększenie konsumpcji lekko drgnęło, sięgając 71 procent PKB w trzech kwartałach bieżącego roku w porównaniu do 66,4 proc. w ubiegłym, ale to wciąż za mało. Przy zadłużeniu na poziomie 250 procent PKB i rozdmuchanym rynku nieruchomości, wszyscy obawiają się, że nieunikniona korekta tego rynku może pociągnąć gospodarkę w dół. Ogląd obecnego stanu gospodarki Chin tutaj.

Pierwsza w historii emisja obligacji rządu Arabii Saudyjskiej przeznaczonych dla międzynarodowych inwestorów ustanowiła rekord – 17,5 miliarda dolarów tylko w pierwszym dniu. Zapotrzebowanie na dalsze transze miało wartość (w dniu emisji pierwszej transzy) 67 miliardów dol. W ocenie analityków zapowiada to, że królestwo będzie istotnie mogło zreformować swoją gospodarkę zgodnie z planami – zmniejszyć rolę państwa i zmniejszyć uzależnienie od ropy naftowej.

Banki i firmy inwestycyjne oraz konsultingowe raz po raz prezentują badania na temat tego jakie trendy będą określać przyszłość gospodarek krajów i świata. Według raportu szwajcarskiego UBS, omówionego na łamach Bloomberga, świat będzie napędzać sześć trendów – od dążenia do wyrównywania różnic pomiędzy płciami i różnic w dochodach, przez nową rewolucję maszynową i nowe źródła energii do postępu technologii i urbanizacji. O tyle warte jest to przeczytania, że podobne trendy, jak informowaliśmy, wylicza na przykład McKinsey.

Na koniec – kończący niedługo kadencję prezydent Barack Obama prowadzi swoistą kampanię. Oczywiście na rzecz Hilary Clinton, ale może przede wszystkim na rzecz faktów. Po opublikowaniu obszernego eseju w The Economist (informaliśmy w ubiegłym tygodniu), w którym przedłożył listę wyzwań przed jakimi stoi świat, a których kandydaci do urzędu nie dyskutują.

Prezydent występuje w amerykańskiej telewizji, a teraz kolejny esej Obamy opublikował portal Wired. Tym razem prezydent Obama wylicza dlaczego wbrew naczelnemu hasłu Donalda Trumpa, Ameryka jest „great” a właściwie najbardziej „great” już dziś. Najciekawsze jest to, że z prezydentem zgadza się na przykład James Pethokoukis z konserwatywnego think-tanku American Enterprise Institute. Platformą tej zgody są nie założenia polityczne, tylko właśnie fakty.

Anna Wielopolska
Źródło: Obserwator Finansowy
Obserwator Finansowy