Diamenty są wieczne

Diamenty są wieczne

W 2015 r. globalna produkcja (wydobycie) diamentów wyniosła 127,4 mln karatów. Za kamienie o wadze 1-3 karata w 1960 r. płacono 2 700 dolarów, a w 2015 r. 31 375 dolarów. W ujęciu nominalnym cena wzrosła 11,6 razy, a w realnym o zaledwie 45 proc.


Gdy pieniądze tracą szacunek, bo w bankach komercyjnych są tanie, a wielkie banki centralne drukują je, jak drukuje się gazety samych dobrych wiadomości, czas rozglądać się za czymś stale cennym, bo bardzo rzadkim. Takim dobrem są diamenty, które są piękne, lecz przede wszystkim są wieczne.

W 2015 r. globalna produkcja (wydobycie) diamentów wyniosła 127,4 mln karatów. Są małe i bardzo małe, więc mierzy się je w jednostce tak małej jak one same: jeden karat (ct) to jedna piąta grama. Jeśli przeliczyć jednoroczny uzysk diamentów na codzienną miarę, to światowe wydobycie to ledwo jeden wagon kolejowy. I to taki mniejszy, bo załadować by trzeba marne 25,5 tony.

Diamenty są najtwardszym minerałem znanym ludzkości. Są przez to niezwykle trwałe, co nie znaczy, że nie można ich zniszczyć. Antoine Lavoisier, dzięki któremu wiemy m.in., z czego zbudowana jest woda i czym jest powietrze, spalił jeden, skupiając światło słoneczne soczewką. Nic po spaleniu nie zostało – takie one czyste, choć (bo) z samego tylko węgla.

Są małe, bardzo rzadkie, bo żeby powstawały, trzeba olbrzymich temperatur i ciśnień, twarde jak diabli, więc kroić nimi można wszystko, co wykonane przez człowieka, po oszlifowaniu błyszczące i piękne, w przechowaniu więcej niż poręczne, a dzięki temu wszystkiemu – drogie, jeszcze droższe i wreszcie piekielnie drogie.

Jednak wartości nabierają etapami. Dla producentów przeciętna cena jednego karata z ubiegłorocznego wydobycia wyniosła ok. 110 dolarów i nie jest to kwota paraliżująca. Diamenty z kopalni Jwaneng w Botswanie były w ubiegłym roku warte ok. 215 dol./ct. Czyni to ją największą kopalnią świata pod względem wartości kamieni (i trzecią w świecie pod względem wagi urobku – 11 mln ct w 2015 r.). Dla porównania, kamienie z Orapa (też w Botswanie) – drugiej kopalni świata zarówno pod względem wielkości (12 mln ct), jak i wartości wydobycia (ok. 1,2 mld dolarów) – były na placu przed kopalnią warte jedynie 100 dol./ct. Urobek z obu musi się zatem czymś różnić.

Drobna miarka gemmologii

Dyrektor Paweł Lewandowski z polskiej firmy Mart & Diamonds wskazuje przede wszystkim, że zdecydowana większość diamentów, a właściwie diamencików, ma zastosowanie w przemyśle. Zaledwie parę, góra, kilka procent wydobycia kwalifikowanych jest jako kamienie jubilerskie. Przemysłowe nie podlegają nazbyt drobiazgowej ocenie. Powiedzieć, że badanie jubilerskich jest szczegółowe i skrupulatne, to powiedzieć mało.

Cena zależy od czterech cech kamieni. W angielskim skrócie decydują 4C – carat, color, clarity i cut, czyli masa, kolor, czystość i szlif. Jak już zostało napisane, olbrzymia część wydobycia to drobnica porównywalna ze żwirkiem i żwirem, ale zdarzają się też cuda.

"Diamenty rosną w cenie. Nie tak jak złoto, które raz jest na wozie, raz pod wozem. Diamentom zdarzają się momenty zadyszki, ale generalnie stale pną się w górę."

Przed 111. laty w południowoafrykańskiej kopalni pod Pretorią znaleziony został gigant ważący 3106 karatów, czyli 621,3 gramów, od nazwiska dyrektora kopalni nazwany Cullinan. Gładka, jakby po odłupaniu, jedna ze ścian diamentu mogła sugerować, że przed wydobyciem na światło dzienne był jeszcze większy.

Cullinan i diamenty kilkusetkaratowe to rzadkie wybryki natury. W życiu bez cudów prawdziwym rarytasem są diamenty o masie kilkunastu, a nawet kilku karatów.

Diament kojarzymy z kamieniem przezroczystym, a więc bezbarwnym. Najcenniejsze są wśród nich te oznaczone po badaniu literą D (najczystsza biel). Wśród pań bogatych i próżnych coraz większym wzięciem cieszą się ostatnio diamenty fantazyjne (fancy diamonds), a po ludzku – kolorowe. Są żółte, zielone, różowe, a najczęściej brązowe. Te ostatnie, jeszcze niedawno używane były głównie w przemyśle, aż 30 lat temu w australijskim Argyle odkryto ich bardzo obfite zasoby. Dzięki udanym zabiegom marketingowym znalazły się na tacach z biżuterią ze średniej półki, ale nikt nie nazywa ich diamentami brązowymi, bo są „cognac”, „champagne” itd.

Kamienie idealne występują niezwykle rzadko. W większości wychwycić można jakiś błąd zwany inkluzją. Sprawdzanie doskonałości diamentów jest dziś tym łatwiejsze, że analizy prowadzić można nawet na poziomie atomowym. Najczystsze kamienie oznaczone jako IF nie mają inkluzji i pęknięć dostrzegalnych przy 10-krotnym powiększeniu. Na przeciwnej skali czystości są kamienie IP, których skazy widoczne są gołym okiem.

Z mistrzowskiego pocięcia Cullinana uzyskano 105 brylantów (9 większych i 96 mniejszych). Po szlifie ważyły razem 1063,65 karata, a więc w obróbce uleciało aż 2/3 masy początkowej największego diamentu świata. Wielkość diamentu bardzo wpływa na cenę kamienia, ale prawdziwej masy jego cena nabiera po szlifie sprawiającym, że z diamentu powstaje czasem brylant.

Szlif oceniany jest pod względem proporcji, tzw. polerancji oraz symetrii. Szczególnie dotyczy to brylantów, czyli diamentów o szlifie brylantowym, gdzie w przypadku proporcji najwyższa nota „excellent” wynika z parametrów określonych matematycznie.

Najlepiej iść się na ten rynek z przewodnikiem

Wprawdzie istnieje drogowskaz cenowy diamentów ustawiony 40 lat temu przez Martina Rapaporta (cotygodniowy Rapaport Diamond Report lub inaczej Rap List), ale posługiwanie się nim wymaga dużej wiedzy, a zwłaszcza doświadczenia.

Laik zaczyna rzecz jasna od karatów, ale diament jednokaratowy może być wart równie dobrze ponad 20 tys. dolarów, ale także sporo mniej niż 10 tys. dolarów w zależności od cech opisanych bardzo z grubsza powyżej.

Kamień istotnie większy nie jest droższy o tyle, ile razy jest cięższy od mniejszego. W październiku ubiegłego roku Rapaport wyceniał diamenty jednokaratowe o najlepszej barwie (D) i czystości (IF) na 22 800 dolarów, ale 5-karatowy o identycznych parametrach na 725 000 dolarów. Paweł Lewandowski zwraca od razu uwagę, że kamień o takiej samej wadze 5 karatów, ale barwy M (stonowana żółtawa) i czystości SI3 (zanieczyszczenia dostrzegalne nieuzbrojonym okiem) kosztował w hurcie „zaledwie” 29 500 dolarów, a więc 25 razy mniej.

Diamenty stale na krzywej rosnącej

W przekazie marketingowym przywoływane są przykłady wzrostów cenowych najsłynniejszych diamentów świata. Mówi się np. o diamencie należącym kiedyś do drugiej żony Alfreda Kruppa, a podarowanym potem słynnej przed pół wiekiem gwieździe filmowej Elizabeth Taylor. W 1968 r. jej ówczesny mąż Richard Burton kupił ten bardzo duży kamień (33,19 ct) o barwie D i czystości VS1 za 307 tys. dolarów.

W 2011 r. na aukcji zorganizowanej po śmierci aktorki diament ów „poszedł” za 8,8 mln dolarów. W ujęciu nominalnym cena wzrosła 28,5-krotnie, ale naprawdę istotne jest to, że w ujęciu realnym kamień ten pomnożył swą wartość aż 4,5-krotnie. Inaczej rzecz prezentując: gdyby nie było inflacji i pieniądze nie traciłyby na wartości, to w 2011 r. uczciwa cena (bez zarobku) za diament wart w 1968 r. 307 tys. dolarów wynosiłaby 1,98 mln dolarów.

Ile w tym przykładzie czynnika subiektywnego (np. sentymentalno-kolekcjonerskiego), a ile czysto finansowego, bardzo trudno orzec, ale tak czy owak nieustanna, choć nieforsowna wspinaczka cenowa diamentów jest widoczna przede wszystkim w beznamiętnych statystykach.

Na podstawie danych Rapaporta oszacować można, że za „uśrednione” kamienie o wadze 1-3 ct w 1960 r. płacono 2 700 dolarów, a w 2015 r. 31 375 dolarów. W ujęciu nominalnym cena wzrosła 11,6 razy, a w realnym o zaledwie 45 proc. Urealnienie wzrostu cen uwidacznia jak istotne są jakościowe cechy diamentów. Najdoskonalsze są najrzadsze i one drożeją szybciej niż te tuzinkowe. Jeśli patrzeć zatem na diamenty od strony inwestycyjnej, to najkorzystniej lokować zainteresowanie i gotówkę w kamieniach co najmniej jednokaratowych o jak najwyższych parametrach.

Rozważania cenowe wymagają obiektywizacji. Można spróbować dokonać jej na przykładzie innego dobra luksusowego, jakim były i są samochody Porsche. Wg Hemmings Daily (portal poświęcony klasycznym samochodom), w 1965 r. model 911 kosztował w USA (cena na wywieszce) 6370 dolarów. W 2013 r. cena podniosła się do 85 250 dolarów. Wzrost nominalny był 13,4-krotny, a realny wyniósł 80 proc. (6370 dolarów z 1965 r. = 47 tys. tys. dolarów z 2013 r.). Lekką przewagę na korzyść kultowego modelu Porsche tłumaczyć można poprawą najróżniejszych cech pojazdu w wyniku kolosalnego postępu technicznego, czego o diamentach powiedzieć się nie da. Z drugiej strony, spróbuj wziąć porsche do kieszeni. W każdym razie, na przykładzie tym zauważyć można, że luksus i wyjątkowość mają różne przejawy, ale cenowo idą dość równym krokiem w tym samym kierunku, nie oglądając się do tyłu.

Rynek w fazie odsapki

W połowie czerwca na aukcji w Sotheby’s próbowano sprzedaży nowego cudu diamentowego, jakim jest wykopany rok wcześniej w Botswanie 1109-karatowy gigant nazwany Lesedi La Rona. Kamień zmieniłby właściciela, gdyby wylicytowano cenę ponad 70 mln dolarów, tj. 63 200 dolarów za jeden jego karat, ale tak się nie stało, więc został w rękach kanadyjskiej firmy Lucara Diamond. Znawcy twierdzą, że jest to symptom pewnego zmęczenia rynku, raczej krótkookresowego.

Od 2014 r. rynek diamentów cechuje niepewność, ale nadal pozostaje on rynkiem solidnym. Z uwagi na spowolnienie w gospodarce spadł popyt w Chinach. W efekcie w ciągu kilku miesięcy 2015 r. ceny diamentów oszlifowanych spadły o 8 proc., a surowych o 15 proc.

Autorzy z Antwerp World Diamond Center oraz Bain & Company (The Global Diamond Industry 2015) tłumaczą, że powodem obserwowanego spadku cen były m.in. niespełnione po świetnym 2013 r. oczekiwania kolejnych bardzo dobrych lat. Licząc na utrzymanie dużego popytu, hurtownicy zgromadzili duże zapasy diamentów surowych i oszlifowanych, które zamiast na górkę natrafiły w Chinach na dołek.

Inna sprawa to kłopoty reputacyjne związane z wykorzystywaniem diamentów do finansowania brudnych wojen, konfliktów i rzezi, głównie w Afryce, choć zapewne nie tylko tam. Z tego powodu od kilkunastu lat w bogatych i wpływowych środowiskach artystowskich diamenty przestały być „trendy”. Przemysł się broni, certyfikując kraje zwalczające brudny handel diamentami pod szyldem tzw. Kimberley Process, ale złe odium ciągle nie chce się odkleić.

W efekcie, według Rapaporta ceny topowych kamieni oszlifowanych spadły w ostatnich pięciu latach z 12 000 do 7 400 dol./ct. Z informacji tej nie należy wyciągać zbyt jednoznacznych wniosków. Określenie „topowe” nie jest w biznesie diamentowym synonimem czegoś najlepszego, a nazwą pewnej kategorii kamieni. Trzeba też brać uwagę, że Rapaport jest drogowskazem, a ceny detaliczne ustalane są w związku z Rapaportem, ale serwis ten nie jest cennikiem dla detalistów i do pewnego stopnia przypomina listę cen wywoławczych u pośrednika nieruchomości. Na liście takiej średnia może spadać, ale rodzynki i inne bakalie trzymać się mogą mocno.

Na rynek może też wpływać doskonalenie procesów produkcji diamentów syntetycznych, które mają niemal wyłącznie zastosowanie przemysłowe. Niektórzy producenci chwalą się, że są w stanie produkować po coraz bardziej konkurencyjnych kosztach kamienie „jubilerskie”, ale w dającej się przewidzieć przyszłości będzie zapewne tak, jak z perłami: te sztuczne są idealne i trwałe, ale liczą się wyłącznie te prawdziwe.

Długoterminowe perspektywy są dla sprzedawców i posiadaczy diamentów dobre. W ciągu najbliższych lat produkcja surowych diamentów osiągnąć ma 150 mln caratów rocznie, aby zaraz potem zacząć spadać do poziomu ok. 100 mln karatów w 2030 r. Tym samym popyt znowu byłby wyższy od podaży.

Eksperci światowego rynku jubilerskiego stronią od „mierzalnych” prognoz. Na pytanie, ile będą kosztowały diamenty np. za 10 lat odpowiadają, że „ich ceny będą o wiele wyższe niż obecnie”.

Zasady powściągliwości obowiązują także w Polsce. Paweł Lewandowski powiedział więc jedynie, że „klienci w Polsce szukają bezpiecznych rozwiązań, a diament do takich należy”.

Jan Cipiur
Źródło: Obserwator Finansowy
Obserwator Finansowy