Szwajcaria traci na swojej dobrej reputacji
Rok temu gospodarka Szwajcarii była bliska popadnięcia w recesję. Teraz grozi jej „tylko” stagnacja. Coraz więcej jest głosów, że wysoki kurs franka prowadzi do deindustrializacji Szwajcarii. Narzekają na niego nawet producenci zegarków. Mimo to związkowcy domagają się podwyżek płac i emerytur.
„Jeśli lubisz wędrówki, to Szwajcaria jest wspaniałym celem letnich podróży. Widoki są tu niesamowite, powietrze przejrzyste i masz swój święty spokój” – tak Theresa May, premier Wielkiej Brytanii wyjaśniała niedawno dziennikarzom, dlaczego wybrała się na wakacje w szwajcarskie Alpy. Szefowa brytyjskiego rządu jeździ tam z mężem od ponad dwudziestu lat i także w tym roku uznała, że to najlepsze miejsce na sierpniowy wypoczynek.
Po turbulencjach wywołanych referendum w sprawie Brexit i po ciężkiej pracy nad tworzeniem rządu May znów zechciała wędrować po ulubionych szlakach w górach regionu Berner Oberland. To właśnie tam można m.in. podziwiać słynny wodospad Reichenbach, gdzie dobro (Sherlock Holmes) i zło (prof. James Moriarty) toczyły ze sobą śmiertelny bój.
W tak bajkowym otoczeniu nie widać wielu problemów, w tym także tych Zjednoczonego Królestwa, i rzeczywiście można odczuwać święty spokój. Sami Szwajcarzy raczej go nie mają. Poprzedni rok sprawił im wiele kłopotów, a teraz muszą stawić czoła kolejnym. Decyzja rodaków Theresy May o wyjściu z Unii Europejskiej kosztuje Helwetów miliardy franków.
Czarny czwartek nie tylko dla frankowiczów
Gdyby udało się zachować kurs euro na poziomie 1,2 franka, szwajcarska gospodarka rozwijałaby się dwa razy szybciej – wynika z analizy ekonomistów Credit Suisse. Według ich prognoz PKB Szwajcarii wzrośnie w tym roku o 1 proc., a w 2017 r. o 1,5 proc. To oczywiście więcej niż 0,8 proc. wzrostu PKB w 2015 r., ale gorzej od wyników strefy euro.
Dla Szwajcarów to bardzo zła wiadomość, bo w ostatnich latach dynamika rozwoju gospodarczego była regularnie wyższa niż wskaźniki strefy euro. Początkiem tej złej zmiany był „czarny czwartek” 15 stycznia 2015 r. Wówczas Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) ogłosił, że rezygnuje z polityki obrony minimalnego kursu wymiany euro na poziomie 1,2 franka. Nastąpiło to nagle, po prawie czterech latach utrzymywania sztywnego kursu franka wobec europejskiej waluty. Skutkiem decyzji SNB była nie tylko panika na rynkach walutowych. W dłuższym terminie pogłębiły się kłopoty posiadaczy kredytów nominowanych we frankach spoza Szwajcarii, o czym w Polsce wiemy bardzo dobrze. Równocześnie trudności zaczęli odczuwać sami Szwajcarzy, a przede wszystkim ich firmy.
Aprecjacja franka okazała się szczególnie kosztowna dla szwajcarskiego przemysłu. Tworzy on blisko 20 proc. szwajcarskiego PKB i zatrudnia około 700 tys. pracowników. Ponieważ szwajcarskie towary stały się znacznie droższe, tamtejsze przedsiębiorstwa musiały mocno ograniczyć koszty. Zlikwidowały 13 tysięcy miejsc pracy, co stanowi blisko 2 proc. całego zatrudnienia w tym sektorze gospodarki. Ograniczyły również swoje marże zysku, które są najniższe od dziesięciu lat. Z tego powodu brakuje im teraz środków na inwestycje – tamtejszy sektor MSP tradycyjnie unika bowiem kredytów inwestycyjnych i preferuje wzrost organiczny.
W ocenie analityków Credit Suisse (CS) wzrost wartości szwajcarskiej waluty kosztował kraj już 13 mld franków i są to pieniądze, których teraz brakuje w przedsiębiorstwach. Ich zdaniem już nawet wcześniejszy sztywny kurs euro na poziomie 1,20 franka był dla wielu szwajcarskich firm bardzo niekorzystny. Według wyliczeń CS odpowiedni (fair-value) kurs dla szwajcarskiego przemysłu powinien wynosić 1,35 euro/frank, co oczywiście jest teraz zupełnie nierealne.
„Największym zagrożeniem dla zakładów przemysłowych w Szwajcarii jest frank szwajcarski. Od 2007 r. euro straciło wobec franka 35 proc. wartości, co jest obciążeniem dla Szwajcarii jako kraju przemysłowego” – komentuje Alessandro Bee, ekonomista banku UBS.
Dobrze radzą sobie tylko najsilniejsi
W obecnej sytuacji dobrze radzą sobie tylko koncerny farmaceutyczne, których wartość eksportu w pierwszych miesiącach 2016 r. zwiększyła się o ponad 13 proc. Jedynie firmy z tej branży oraz z sektora chemicznego oceniają pozytywnie swoją obecną sytuację. Pozostałe są nastawione pesymistycznie i nie przewidują, by miała się ona poprawić w najbliższym czasie. Drogi frank daje się we znaki nawet producentom towarów luksusowych, jakimi są szwajcarskie zegarki. Ich eksport zmniejszył się w ostatnim roku aż o 10 proc. i podobnych spadków branża ta spodziewa się w kolejnych miesiącach.
Nic więc dziwnego, że pojawiają się doniesienia o firmach, które ograniczają lub nawet całkowicie likwidują działalność wytwórczą w Szwajcarii. Dotyczy to nawet rodzimych koncernów takich jak Nestlé. Jego szef niedawno zapowiedział, że silny frank jest dla firmy przeszkodą w utrzymaniu dotychczasowej produkcji w Szwajcarii i dalszych inwestycji w tym kraju. Nic więc dziwnego, że bezrobocie w Szwajcarii wzrosło do ponad 5 proc. – gdzie indziej byłby to sukces, ale tam to najgorszy wskaźnik od kilku lat.
Zapewne byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie szwajcarski sektor usług, który rekompensuje ubytki miejsc pracy w przemyśle. Zatrudnienie zwiększają głównie firmy działające w ochronie zdrowia i usługach socjalnych. W tym kontekście pozytywnej roli nie odgrywa turystyka, która również przeżywa kłopoty wywołane przez silnego franka. Tylko w ostatnim roku liczba zagranicznych turystów zmniejszyła się o kilka procent i poprawy trendu na razie nie widać.
Ponad sto lat temu wyjazdy do Szwajcarii spopularyzował wśród Brytyjczyków Sir Arthur Conan Doyle, autor przygód Sherlocka Holmesa. Czy teraz może tego dokonać premier Theresa May? Niekoniecznie. Od czasu decyzji w sprawie Brexitu wartość brytyjskiej waluty wobec franka spadła aż o 15 proc. Zresztą model rozwoju oparty na usługach jest nie do zaakceptowania w Szwajcarii – kraju, którego częścią tożsamości i podstawą sukcesu jest wytwarzanie. Początkowo były to tylko sery, ale później doszły czekolada, zegarki, maszyny i leki. „Swiss made” to hasło, którym Szwajcarzy reklamują się na całym świecie. Ale co i jak produkować, skoro się to coraz mniej opłaca?
„Będziemy przeciwdziałać dalszemu umacnianiu się franka wobec euro. Jest to trucizna dla zorientowanej na eksport gospodarki Szwajcarii” – mówił Thomas Jordan, prezes Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) na początku sierpnia.
Jordan i szefostwo SNB od dawna starają się osłabić rodzimą walutę. Co prawda nie udało się im utrzymać sztywnego kursu wobec euro, ale od półtora roku robią wszystko, by nie doszło do dalszej aprecjacji franka. Jest to jednak niezwykle trudna walka, bo jak niedawno wyliczyli Ernst Baltensperger i Peter Kugler, ekonomiści z uniwersytetów w Bernie i Bazylei, szwajcarska waluta umacnia się wobec innych wiodących walut już od prawie stu lat. „Katastrofa I wojny światowej sprawiła, że frank szwajcarski uzyskał status ‘bezpiecznego portu’. Odzwierciedla on względną polityczną, ekonomiczną i monetarną stabilność Szwajcarii w XX wieku” – piszą Baltensperger i Kugler.
Mówiąc inaczej Szwajcarzy są ofiarami własnego sukcesu i jest to dla nich coraz bardziej kosztowne. Tylko w ciągu dwóch tygodni po decyzji Brytyjczyków w sprawie Brexit SNB wydał jedenaście miliardów franków na stabilizację kursu szwajcarskiej waluty. Tak jak w czasie innych podobnych burzliwych momentów, także tym razem inwestorzy masowo kierowali swoje pieniądze ku bezpiecznej Szwajcarii.
Inwestycje za granicą i wykształcenie
Interwencje na rynkach walutowych to tylko część ofensywnych działań SNB. Dziś szwajcarski bank centralny jest jednym z największych inwestorów giełdowych na świecie. Regularnie kupuje akcje wielkich koncernów międzynarodowych takich jak Apple, Pfizer, GE i Microsoft. W pierwszej połowie 2016 r. wydał na ten cel w USA ponad 60 mld dolarów. Celem tych operacji nie są zyski (w 2015 r. SNB zanotował 23 mld franków straty), ale przeciwdziałanie umocnieniu się franka wobec dolara i euro. Z zapowiedzi prezesa Thomasa Jordana wynika, że te niekonwencjonalne działania będą kontynuowane. Dla SNB nie jest przeszkodą nawet to, że suma bilansowa banku zbliża się już do 700 mld franków i przekracza PKB całej Szwajcarii. Wygląda jednak na to, że te bezprecedensowe działania nie wystarczą, by pomóc szwajcarskiej gospodarce.
„Potrzebujemy więcej matematyki w szkołach” – apelują do władz szwajcarscy przedsiębiorcy. „Kto do szóstej klasy nie zdobędzie pozytywnych doświadczeń z naukami przyrodniczymi i techniką, ten z reguły nie wybiera zawodu technicznego lub przyrodniczego. Dlatego wczesna i atrakcyjna edukacja w tych dziedzinach oraz informatyka i matematyka są kluczowe dla przyszłości Szwajcarii jako ośrodka myśli i produkcji” – mówił na niedawnym corocznym kongresie szwajcarskich przemysłowców Hans Hess, przewodniczący Swissmem, organizacji reprezentującej firmy z branży elektromaszynowej i metalurgicznej.
"Szwajcarzy są ofiarami własnego sukcesu i jest to dla nich coraz bardziej kosztowne."
Według Hessa, który wygłaszał to przemówienie w obecności prezydenta Konfederacji Helweckiej, tylko w ten sposób wykształceni pracownicy pomogą szwajcarskim firmom sprostać wyzwaniom gospodarki 4.0. Również wielkie szwajcarskie banki widzą ryzyko deindustrializacji kraju i chcą mu przeciwdziałać. Według ekspertów UBS receptą na obecne bolączki może być koncentracja na branżach wykorzystujących zaawansowane technologie, w których nie cena, lecz jakość odgrywa kluczową rolę. Według ich analiz w dłuższym terminie tylko trzy branże szwajcarskiego przemysłu mogą skutecznie wykorzystać swoje przewagi komparatywne: wytwórcy sprzętu precyzyjnego, firmy farmaceutyczne i producenci zegarków.
Mimo że katalog sektorów, które maja szanse poradzić sobie w przyszłości jest dość krótki, firmy z innych branż również nie chcą się poddawać. Poza koniecznymi inwestycjami B+R ich szefowie mają konkretne postulaty do polityków, których spełnienie jest warunkiem utrzymania opłacalności produkcji. Jednym z najważniejszych oczekiwań szwajcarskiego biznesu jest liberalizacja rynku pracy lub przynajmniej utrzymanie regulacji na obecnym poziomie. Bez tego, jak przekonują, firmom nie uda się dostosowywać do zmieniających się warunków. Domagają się również podpisania nowego porozumienia z Unią Europejską w sprawie migracji, co umożliwiałoby im zatrudnianie większej liczby fachowców z UE.
Związkowcy są zniecierpliwieni
Czy apele te zostaną wysłuchane? Zależy to od samych Szwajcarów i nastrojów, jakie zwyciężą w ich kraju. Zdaniem szwajcarskich związkowców szok wywołany uwolnieniem kursu franka wobec euro dawno już minął i firmy nie powinny się żalić na swoją kondycję, lecz zacząć więcej płacić pracownikom. „Nie chcemy nadzwyczajnych dodatków, ale regularnych podwyżek, które umożliwiają stabilny wzrost płac i dają podstawy do wyższych emerytur” – mówi Gabriel Fischer z Travail.Suisse, organizacji zrzeszającej związki pracobiorców.
W podobnym tonie wypowiadają się inni działacze związkowi i wspólnie żądają podwyżek rzędu 1 proc. i wyższych płac minimalnych. O ile te oczekiwania nie są może wygórowane, to szwajcarskim przedsiębiorcom grożą inne wydatki. W niedzielę 25 września odbędzie się w Szwajcarii referendum w sprawie podwyżek emerytur o 10 proc. Głosowanie to wymusiły organizacje lewicowe. Ich zdaniem te dodatkowe świadczenia są konieczne, a można je sfinansować dzięki wyższej stawce VAT i większemu oskładkowaniu płac. Dla szwajcarskich firm oznaczałoby to kolejne zwiększenie kosztów działalności i dalsze osłabienie pozycji wobec konkurentów z zagranicy. Ich przedstawiciele apelują więc teraz do wyborców, by odrzucili tę inicjatywę, która ich zdaniem jest szkodliwa dla przyszłości kraju.
W czerwcu Szwajcarzy zagłosowali przeciw innej inicjatywie zwiększającej wydatki publiczne – wówczas chodziło o wprowadzenie powszechnego dochodu gwarantowanego. Czy także teraz zwycięży finansowy rozsądek? Niewykluczone, bo sondaże dają obydwu opcjom podobne szanse na zwycięstwo.
Paradoksalnie – głosując zgodnie z racjami ekonomicznymi Szwajcarzy sami sobie mogą zaszkodzić. Oaz finansowej stabilności nie ma przecież w dzisiejszym świecie zbyt wiele. Jeśli więc potwierdzi się reputacja Szwajcarii jako „bezpiecznego portu”, inwestorzy jeszcze bardziej będą sobie cenić tamtejszą walutę. Wówczas szwajcarscy przedsiębiorcy mogą mieć nowe trudności ze sprzedażą swoich towarów i usług za granicą.