Płaca minimalna świadczy o słabości związków zawodowych

Płaca minimalna świadczy o słabości związków zawodowych

Istnienie płacy minimalnej świadczy o słabości związków zawodowych; takie same wyniki w międzynarodowych testach PISA jak uczniowie z Polski można osiągać przy o 75 proc. mniejszych wydatkach na edukację – to wnioski z najnowszych badań ekonomistów.


Jak pisze Brett Meyer w pracy „Learning to Love the Government: Trade Unions and Late Adoption of the Minimum Wage” (Ucząc się kochać rząd: Związki zawodowe i późne wprowadzenie płacy minimalnej), „The New York Times” w opublikowanym ostatnio artykule porównał sytuację Amerykanina Anthony Moore`a i Duńczyka Hampusa Elofssona. Obydwaj mężczyźni są pracownikami sieci sprzedającej hamburgery Burger King. Ten pierwszy w mieście Tampa na Florydzie, drugi w Kopenhadze.

Moore zarabia 9 dol. za godzinę pracy i co tydzień dostaje ok. 300 dol. Ma problemy, by się utrzymać za taką płacę. Dostaje bony na żywność od państwa i często brakuje mu na czynsz. Elofsson nie ma takich rozterek. Nie tylko płaci regularnie wszystkie rachunki, ale jest także w stanie odkładać pieniądze. Jednak godzinowa płaca Duńczyka to 20 dol.

Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że powodem tej rozbieżności jest to, że w Danii jest wyższa płaca minimalna niż w USA. Problem w tym, że w Danii nie ma w ogóle ustalanej przez państwo płacy minimalnej. Co prawda, minimalna stawka jest uzgadniania w wyniku negocjacji między związkiem zawodowym pracowników (nazywa się on 3F) a organizacją pracodawców (Horesta), ale pracodawcy nie mają prawnego obowiązku, by się trzymać tych ustaleń. Robią to, ponieważ w przeciwnym razie dochodzi do strajków i bojkotów.

Jak to wygląda w praktyce? W 1980 r. do Danii wszedł amerykański koncern McDonald`s i jego przedstawiciele odmówili udziału w negocjacjach płacy minimalnej z pracownikami. Po roku intensywnych protestów zmienili zdanie.

Dania nie jest wyjątkiem. Wśród rozwiniętych krajów także Szwecja, Finlandia i Austria nie mają ustawowej płacy minimalnej, a kilka kolejnych krajów wprowadziło ją dopiero niedawno (Wielka Brytania w 1999 r., Irlandia w 2000 r., a Niemcy w 2005 r.). Ustawowa płaca minimalna istnieje w ponad 90 proc. krajów na świecie.

Można zwrócić uwagę na zaskakujący fakt. Kraje, które nie mają albo do niedawna nie miały ustalanej przez państwo płacy minimalnej, to państwa, gdzie związki zawodowe w XX wieku były silne. Ich przedstawiciele sprzeciwiali się płacy minimalnej, ponieważ uważali, że zmniejszy to zachęty do członkostwa (jest negatywna korelacja między procentem pracowników należących do związków a występowaniem ustawowej płacy minimalnej –dla osiemnastu rozwiniętych krajów wynosi ona -0,52).

Zdaniem Bretta Meyera brak istnienia ustawowej płacy minimalnej świadczy o sile związków zawodowych. Silne związki nie widzą powodu, by płacę minimalną wprowadzać, bo mogą w drodze kolektywnych negocjacji same ją ustalić, a następnie wyegzekwować. I faktycznie, bogate kraje, w których w ostatnich latach państwo wprowadziło płacę minimalną – Niemcy, Wielka Brytania – miały do czynienia z osłabieniem pozycji związkowców.

W Szwecji takie osłabienie także miało miejsce, ale pozycja związków jest ciągle relatywnie silna. W 2010 r. do związków zawodowych należało w tym kraju 69 proc. pracowników, a układy zbiorcze obejmowały 91 proc. pracujących. Dlatego jeden z największych związków zawodowych w Szwecji skupiający pracowników sektora usługowego i przemysłu Landsorganisation i Sverige (LO) od początku swojego istnienia sprzeciwiał się ustaleniu płacy minimalnej.

Autor pracy rozmawiał z przedstawicielami organizacji i powiedzieli mu oni: „Nasz pomysł polega na tym, by być kartelem sprzedawców pracy. A skoro sprzedajemy pracę, to negocjujemy jej cenę”.

Naukowiec konkluduje, że model szwedzki z silnymi związkami wydaje się doskonale spełniać swoją rolę w zapewnieniu pracownikom odpowiedniego udziału we wzroście gospodarczym, ponieważ prawie nie ma w Szwecji problemu tzw. pracujących biednych (czyli ludzi, którzy mimo pracy na pełny etat nie są w stanie sfinansować zaspokojenia podstawowych potrzeb).

Suhas D. Parandekar i Elisabeth K. Sedmik przygotowali analizę „Unraveling a Secret: Vietnam’s Outstanding Performance on the PISA Test” (Ujawniając sekret: Doskonałe wyniki Wietnamu w testach PISA). Piszą w niej, że Wietnam po raz pierwszy wziął udział w międzynarodowych testach badających poziom wiedzy i umiejętności uczniów PISA w 2012 r. i od razu miał wyniki wyraźnie lepsze od wyników krajów rozwijających się.

Na przykład średni wynik z matematyki wietnamskich uczniów wyniósł 511 punktów, podczas gdy na przykład uczniów z Kolumbii 376 a Peru 368. Średnia dla siedmiu badanych rozwijających się państw to 383. By zrozumieć, jak wielka jest różnica między 383 punktami a 511 punktami w teście PISA z matematyki, warto wiedzieć, że 128 punktów, które dzielą te kraje, to mniej więcej dwa lata nauki w szkole w typowym kraju OECD.

Wietnam osiągnął wynik w testach PISA z matematyki (511 punktów) prawie taki jak Finlandia (519) uchodząca za światowy niedościgniony wzór pod względem organizacji szkolnictwa. Warto zaznaczyć, że PKB według parytetu siły nabywczej w Finlandii jest prawie o 600 proc. większy niż w Wietnamie (41 tys. dol. do 6 tys. do.), a istnieje wyraźna korelacja między PKB kraju a wynikami uczniów w testach PISA.

Uczniowie w Wietnamie osiągają podobne wyniki jak ci w Polsce (matematyka: Wietnam 511, Polska 518; nauka: Wietnam 528, Polska 526; czytanie: Wietnam 508, Polska 518) przy wydatkach na edukacje mniejszych o 75 proc. Oba kraje wydają na szkolnictwo około pięciu procent PKB, z tym że Polska ma PKB o 300 proc. większy niż Wietnam.

By zdać sobie sprawę, jak duża jest różnica w rozwoju gospodarczym naszych krajów, warto zauważyć, że średnia miesięczna pensja w Wietnamie to równowartość 600 zł. Jak więc udało im się osiągnąć tak wiele w edukacji, mając tak mało pieniędzy?

Autorzy pracy przyznają, że udało im się ustalić tylko około połowy czynników odpowiedzialnych za wyjątkowo dobre wyniki wietnamskich uczniów. Wśród tych czynników trzy wydają najlepiej wyjaśniać fenomen wietnamskiej szkoły.

Po pierwsze, wietnamscy uczniowie pracują ciężej. Rzadziej się spóźniają i opuszczają szkołę niż ich rówieśnicy w innych krajach, pracują co najmniej tyle samo w szkole, ale za to wyraźnie więcej w domu. Kiedy są w szkole, młodzi Wietnamczycy są wyraźnie bardziej zdyscyplinowani i skoncentrowani na nauce.

Po drugie, nauczyciele w Wietnamie są bardziej nadzorowani przez swoich zwierzchników.

Po trzecie, rodzice biorą aktywny udział w procesie nauczania. Mają wysokie oczekiwania w stosunku do swoich dzieci i pomagają im sprostać. Biorą również aktywny udział w życiu szkoły.

Wiele wskazuje także na to, że do dobrego wyniku przyczyniły się inwestycje w szkolnictwo, w szczególności szeroki dostęp do przedszkoli.

Do rozwiązania zagadki zaskakująco dobrych wyników Wietnamczyków w szkołach może przyczynić się także polski system szkolnictwa. W Polsce jest spora mniejszość wietnamska (na przykład w podwarszawskim Raszynie w pierwszych klasach szkół podstawowych prawie jedna czwarta uczniów pochodzi w wietnamskich rodzin).

Interesujące byłoby sprawdzenie, czy ci uczniowie osiągają lepsze wyniki niż rodacy w kraju. Mogłoby to nam wiele powiedzieć o tym, jaka część wyników dzieci w szkole wynika z czynników kulturowych, a za jaką odpowiada system edukacyjny. Ciekawe byłoby także porównanie wyników dzieci z wietnamskich rodzin do wyników ich kolegów i koleżanek z polskich. Podejrzewam, że moglibyśmy się sporo od nich nauczyć.

Aleksander Piński
Źródło: Obserwator Finansowy
Obserwator Finansowy