Rynek pracy stał się selektywny
Syuacja na rynku pracy w Polsce jest bardzo dobra, większość wskaźników wygląda bardzo „byczo”, i ludzie to zauważają. Widać jednak różnice jakie nastąpiły w stosunku do lat 2006 – 2008, kiedy też można było mówić o rynku pracownika. Obecnie sytuacja jest mimo wszystko trudniejsza, szczególnie dla osób młodych i słabiej wykształconych.
W styczniu 2016 r. stopa bezrobocia w Polsce spadła do 6,9 proc. i była zaledwie o 0,1 pkt proc. wyższa niż we wrześniu 2008 r., który był miesiącem najniższego bezrobocia w najnowszej historii polskiej gospodarki rynkowej. To wstępny szacunek, ale wysoce prawdopodobne jest, że przy braku wstrząsów międzynarodowych wkrótce zobaczymy rekordowo niskie bezrobocie. Trend jest bowiem spadkowy i nic nie wskazuje, by miał zostać nagle zatrzymany. Niedługo będzie można obwieścić, że po transformacji nie mieliśmy tak niskiego bezrobocia.
Opowiadanie o poprawiającej się sytuacji na rynku pracy często spotyka się z reakcją w rodzaju: „proszę powiedzieć to zwykłym ludziom”. Panuje powszechne przekonanie, iż dobre dane o bezrobociu w ogóle nie są odczuwane przez ludzi. Tymczasem, przekonanie takie jest błędne. Różne sondaże pokazują, że nastroje wśród gospodarstw domowych wyraźnie się w ostatnich miesiącach poprawiały. Badanie nastrojów konsumentów GUS pokazuje, że ogólne miary nastrojów są bliskie szczytom z roku 2007 – ludzie coraz lepiej oceniają swoją bieżącą sytuację finansową, swoje perspektywy, perspektywy gospodarcze kraju oraz wyrażają coraz większą skłonność do dokonywania poważnych zakupów.
Badanie nastrojów Polaków przez CBOS również wskazuje na podobne trendy. W styczniu 2015 r. po raz pierwszy od początku transformacji więcej niż 50 proc. osób odpowiedziało, że ich sytuacja jest generalnie dobra. Do początku 2016 r. odsetek ten wzrósł jeszcze do 55 proc. Nawet znając wszystkie wady sondaży, trudno takie wyniki lekceważyć. Nie oznacza to naturalnie, że wszystko gra i wszystkim jest dobrze. Polski rynek pracy w wielu aspektach funkcjonuje słabo i słabości te są obecnie dobrze widoczne.
Wszystkie najważniejsze wskaźniki makroekonomiczne opisujące rynek pracy wyglądają, używając języka giełdowego, bardzo byczo dla pracowników. Nie chodzi tylko o spadające bezrobocie. Relatywnie wysoki jest wzrost zatrudnienia – w granicach 1,5-2 proc. rocznie, czyli wyraźnie powyżej dynamiki populacji w wieku produkcyjnym. A firmy zgłaszają gotowość do dalszego zatrudniania. Ankiety Manpower czy Randstat pokazują, że pod koniec 2015 r. deklaracje firm odnośnie zwiększenia zatrudnienia wyraźnie wzrosły. Napływ nowych ofert pracy do urzędów jest wyraźnie wyższy niż w czasie złotych lat 2007-08. Co ważne, przyspiesza dynamika zatrudnienia na czas nieokreślony, a maleje dynamika zatrudnienia na czas określony, co może oznaczać, że firmy nie boją się podejmować większego ryzyka.
Za rosnącym popytem na pracę, idzie wzrost wynagrodzeń, który jest wyraźnie powyżej średniej historycznej – wynosi ponad 4 proc., wobec średniej na poziomie ok. 3 proc. Częściowo tak wysoki realny wzrost płac można tłumaczyć deflacją, ale głównym czynnikiem napędzającym podwyżki jest rosnący popyt na pracowników.
Choć jednak bezrobocie jest (niemal) rekordowo niskie, sytuacja pracowników nie jest aż tak dobra, jak przy poprzednich rekordach – w roku 2008. Przede wszystkim, niższe jest tempo zmian: spadek bezrobocia jest wolniejszy, a wzrost zatrudnienia i płac niższy. Stopa bezrobocia równowagi (stopa, przy której dynamika płac nie narasta) jest również znacznie niższa, czyli skala napięć na rynku pracy mniejsza.
Widać to również w badaniach ankietowych. Z badań CBOS wynika, że dziś na trudności lub niemożność znalezienia pracy wskazuje niemal połowa ankietowanych, zaś w 2008 r. było to niecałe 40 proc. Dla gospodarki może być to nawet korzystne, ponieważ się ona nie przegrzewa.
Ważniejsze są natomiast bardziej strukturalne różnice, które pokazują na głębsze – nie cykliczne – przemiany na rynku pracy, które zaszły od 2008 r.
Rynek pracy jest dziś przede wszystkim bardziej selektywny niż 8 lat temu. Dziś duży jest popyt na kierowników, specjalistów, pracowników biurowych średniego i wyższego szczebla, natomiast słabszy na pracowników mniej wykwalifikowanych, rzemieślników, robotników przemysłowych itd. Używając popularnej w USA metodologii, dobrze mają się „białe kołnierzyki”, a słabiej „niebieskie kołnierzyki”. W latach 2006-08 było zapotrzebowanie na niemal wszystkie grupy zawodowe, dziś jest inaczej.
To sprawia, że uśredniane wskaźniki rynku pracy mogą słabo obrazować najważniejsze tendencje na rynku. Są obszary gospodarki, gdzie popyt na pracę zdecydowanie przewyższa podaż, a są takie, gdzie pracownikom ciężko znaleźć zajęcie. Na portalach z ofertami pracy łatwo zauważyć jak potężne jest ssanie na pracowników ze strony centrów usługowych zagranicznych korporacji, skoncentrowanych głównie w dużych miastach. Inna jest sytuacja w mniejszych miejscowościach, gdzie żyje większość Polaków.
Większa selektywność rynku pracy widoczna jest również w sytuacji młodych pracowników, którzy często są w centrum uwagi polityków. O ile ogólna stopa bezrobocia jest na poziomie zbliżonym do 2008 r., o tyle stopa bezrobocia w grupie wiekowej 15-24 jest wciąż wyraźnie wyższa niż wówczas. Współgra to z obserwacją, że popyt na pracę jest największy wśród specjalistów, a najmniejszy wśród pracowników mniej wykwalifikowanych. Młodzi ludzie cechują się niską produktywnością i są pod tym względem często zbliżeni do pracowników niewykwalifikowanych.
Może tu tkwić też jakaś część odpowiedzi na pytanie, dlaczego polska młodzież w ostatnich latach radykalizuje się w postawach politycznych. Dostrzegli to już socjologowie, ale też chyba każdy uważny obserwator dostrzega to gołym okiem. Choć bezrobocie mamy niskie, to żyjemy w kraju, gdzie młodym ludziom bardzo trudno jest znaleźć pracę – duża część z nich nawet w ogóle jej nie szuka, aktywność zawodowa (pracujący i bezrobotni jako odsetek osób w danej grupie wiekowej) w grupie 15-24 jest u nas o jedną czwartą niższa niż średnio w Unii Europejskiej i od 2008 r. praktycznie się nie zmieniła.
Jakąś częścią odpowiedzi na pytanie, dlaczego mamy niższą aktywność zawodową osób młodych, może być fakt, że w Polsce więcej osób (szczególnie kobiet) niż średnio w UE stara się zdobyć wyższe wykształcenie. W skali UE nie ma jednak prawie żadnej korelacji między odsetkiem studiujących osób, a aktywnością zawodową osób młodych. Siedem krajów UE ma wyższy odsetek młodych osób studiujących niż Polska, a pięć z nich ma również wyższą aktywność zawodową osób młodych niż Polska. Mamy prawdopodobnie jakieś strukturalne blokady, które utrudniają młodym osobom zaistnienie na rynku pracy.
Oprócz sytuacji młodych, mamy również problem z aktywnością zawodową wśród osób powyżej 50 roku życia. Tu jednak warto odnotować pozytywną tendencję – aktywność zawodowa od kilku lat w tych grupach wiekowych rośnie i odbywa się to bez wzrostu bezrobocia. Wciąż mamy jednak wiele do nadrobienia w stosunku do średniej unijnej, nie mówiąc o liderach.
Jeżeli mamy wytrzymać napięcia fiskalne, jakie nieuchronnie się pojawią w wyniku procesu starzenia się społeczeństwa (spadek emerytur i w związku z tym zwiększenie zasiłków dla osób starszych, eksplozja kosztów służby zdrowia), musimy zwiększyć aktywność zawodową. To powinien być jeden ze strategicznych celów polityki gospodarczej. Czy będzie? Zobaczymy.
Ignacy Morawski