Niemcy o 7,5 proc. podnoszą płace w budżetówce.
Wynagrodzenia ponad 2 mln pracowników sektora publicznego w Niemczech wzrosną w ciągu 2 lat o 7,5 proc. To najwyższa podwyżka od wielu lat. Cieszą się z niej nie tylko związkowcy, ale nawet politycy, wielu ekonomistów i szef Bundesbanku. Eksperci liczą na większy popyt wewnętrzny i zmniejszenie nadwyżki eksportowej.
„Pracobiorcy muszą w większym stopniu niż dotąd korzystać z dobrej koniunktury gospodarczej” – żądał w marcu Hubertus Heil, nowy minister pracy RFN. Ten socjaldemokratyczny polityk tłumaczył wówczas dziennikowi regionalnemu „Der Westen”, że „odpowiedni wzrost płac byłby rozsądny ze względów społecznych i ekonomicznych”. Mimo że nie chciał wtedy podawać konkretnych propozycji wzrostu, to jednak było to jednoznaczne wsparcie dla związkowców przed decydującą rundą negocjacji z organizacjami pracodawców w sprawie płac w sektorze publicznym. Chodzi tu m.in. o pracowników przedszkoli, zakładów transportowych i innych służb komunalnych.
Z reguły zarabiają oni poniżej średniej krajowej, a podwyżki płac ustalane w tzw. porozumieniach taryfowych w Niemczech w ostatnich latach wynosiły niewiele ponad 2 proc. W 2017 r. realny wzrost wynagrodzeń w Niemczech wyniósł 0,8 proc. i był najniższy od 2013 r.
W niemieckiej debacie publicznej od dłuższego czasu pojawiały się argumenty, że płace Niemców są za niskie i nieadekwatne w stosunku do coraz lepszej sytuacji przedsiębiorstw i coraz lepszego stanu finansów publicznych. Przez ostatnie cztery lata budżet federalny notuje przecież nadwyżkę. W 2017 r. było to ponad 5 mld euro i przynajmniej tak samo ma być również w kolejnych latach.
Budżet federalny notuje nadwyżkę. W 2017 r. było to ponad 5 mld euro
Wzrostu płac żądali jednak nie tylko związkowcy i centrolewicowi politycy. W tej sprawie wspierali ich mniej lub bardziej bezpośrednio Bundesbank, Europejski Bank Centralny, a nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Te instytucje miały jednak inne argumenty niż kwestia sprawiedliwości społecznej.
„Trwały wzrost wynagrodzeń i inflacja cen są w Niemczech potrzebne, by podnieść poziom inflacji w strefie euro i pomóc otworzyć drogę do normalizacji polityki monetarnej” – apelował w ubiegłym roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). Było to jedno z głównych przesłań okresowego raportu MFW o Niemczech.
Wzrostu płac w Niemczech oczekiwał również sam prezes EBC Mario Draghi i również wyrażał to publicznie. „Wynagrodzenia nominalne, które są głównym czynnikiem napędzającym inflację, pozostają w tyle w stosunku do tego, czego można by oczekiwać po tak silnym ożywieniu gospodarczym” – mówił na wrześniowej konferencji EBC.
Niewiele upraszczając, chodzi o to, że bez znacząco wyższych niż dotąd płac w Niemczech, inflacja w strefie euro nie dojdzie do pożądanego poziomu 2 proc., przez co Europejskiemu Bankowi Centralnemu będzie trudno odejść od dotychczasowej polityki zerowych stóp procentowych. Na tę zmianę czeka m.in. sektor bankowy, ale też drobni ciułacze, którzy nie otrzymują odsetek od depozytów w euro.
Nieco anegdotycznie ujął to jeden z analityków we Frankfurcie – że zależy na tym osobiście również Mario Draghiemu, bo chciałby on w czasie kadencji na stanowisku przewodniczącego EBC móc choć raz jeden podnieść stopy procentowe. Ma na to czas do października 2019 r.
Od dawna za podwyżkami płac w Niemczech opowiadał się też Jens Weidmann, prezes Bundesbanku. Już w 2014 r. określał wzrosty wynagrodzeń w Niemczech jako „bardzo umiarkowane” i wprost zachęcał związkowców do żądania podwyżek rzędu 3 proc. Zastrzegał oczywiście przy tym, że muszą być uwzględnione realia poszczególnych branż. Irytowało to pracodawców, a część bliskich im ekspertów ostrzegała przed „niebezpiecznymi poradami z Frankfurtu”. Straszono wówczas, że w razie wzrostu kosztów pracy część niemieckich miejsc pracy zostanie „przeniesiona” za granicę.
Mimo licznych tego typu zachęt i wsparcia, niemieckim związkowcom długo nie udawało się wywalczyć znaczących podwyżek. Jednym z powodów była nadal świeża pamięć o kryzysie z lat 2008-2009 i tradycyjnie silne w Niemczech obawy przed wzrostem inflacji. W ocenie analityków Bundesbanku, wynikało to również z imigracji zarobkowej z nowych krajów UE, o czym piszą w swoim kwietniowym raporcie.
Od 2011 r., kiedy wygasły przejściowe ograniczenia dotyczące niemieckiego rynku pracy, do połowy 2017 r. do Niemiec przybyło 1,8 mln pracowników z innych krajów Unii, głównie z Europy Środkowej i Wschodniej. Gotowi byli podejmować pracę za niższe wynagrodzenie niż rodzimi pracownicy. Teraz sytuacja znacząco się zmieniła.
„Należy oczekiwać, że do tej pory stosunkowo niski średni poziom wynagrodzenia imigrantów znacząco wzrośnie wraz z ich postępującą integracją na niemieckim rynku pracy. Z tego względu należy oczekiwać w najbliższych latach efektów działających w kierunku wzrostu płac” – piszą analitycy Bundesbanku.
Oznacza to, że przybysze, którzy już dłużej pracują w Niemczech, będą w przyszłości oczekiwać wyższych stawek oraz podejmą pracę także w lepiej płatnych sektorach gospodarki.
Wzrost płac wynika oczywiście także z tego, że nadal utrzymuje się tam dobra koniunktura gospodarcza i związana z tym sytuacja na rynku pracy. Dziś w Niemczech jest mniej niż 2,4 mln bezrobotnych. 5,3 proc. (dane Federalnego Urzędu Pracy z 27.04.2018 r.) to najniższa stopa bezrobocia od zjednoczenia Niemiec – grupa ta jest o milion osób mniejsza niż dekadę temu. Równocześnie, co roku liczba pracujących wzrasta o około pół miliona. W tym roku po raz pierwszy w historii może być w Niemczech ponad 45 milionów osób zawodowo czynnych. O ile dekadę temu na 1000 bezrobotnych przypadało niewiele ponad 300 wolnych miejsc pracy, to teraz jest już 600.
Wynagrodzenia wzrosną również dlatego, że związkowcy zapowiadają twardą walką o podwyżkę płacy minimalnej. Wprowadzono ją w Niemczech w 2015 r. i obecnie wynosi ona 8,84 euro/h. Jest to poniżej poziomu w zachodnich krajach UE. W porównaniu z Francją jest to o ponad jedno euro mniej, zaś w stosunku do Holandii o 0,80 euro. Eksperci Instytutu Nauk Społeczno-Gospodarczych (WSI), który jest instytucją pośrednio należącą do Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych (DGB), zauważają, że płaca minimalna stanowi tylko 47 proc. mediany wynagrodzeń płaconych w Niemczech. Jest to nie tylko mniej niż we Francji, gdzie płaca minimalna wynosi 60,5 proc. mediany wynagrodzeń, ale również mniej niż w Polsce, gdzie jest to ponad 54 proc.
„Na tle Europy niemiecka płaca minimalna to niska płaca” – przekonują Thorsten Schulten i Malte Lübker, ekonomiści Instytutu Nauk Społeczno-Gospodarczych (WSI) i autorzy specjalnego raportu na ten temat.
Ich opracowanie jest przygotowaniem związkowców do negocjacji w sprawie wysokości płacy minimalnej, które odbędą się latem tego roku. Zgodnie z ustawą o płacy minimalnej jej dopasowanie następuje co dwa lata i nowa stawka będzie ustalana właśnie za kilka miesięcy, a zacznie obowiązywać od 2019 r. Związkowi eksperci zauważają, że w większości krajów UE wzrosty najniższego legalnego wynagrodzenia następują znacznie szybciej niż w Niemczech. W 2018 r. w niektórych krajach wschodniej Europy były one nawet dwucyfrowe – najwyższe w Rumunii, gdzie płaca minimalna wzrosła o 52 proc. W przypadku Polski był to wzrost o 5 proc., zaś w krajach zachodniej Europy wzrosty te kształtowały się w tym roku od 1 do 2 proc.
Rosnąca presja płacowa z pewnością doprowadzi do wzrostu inflacji w Niemczech. Jest paradoksem, że właśnie tego oczekuje teraz także szef Bundesbanku. Jens Weidmann nie zmienił swojej dawnej opinii w tej sprawie, a obecne trendy makroekonomiczne wydają się potwierdzać słuszność tego, co głosił kilka lat temu. Podkreśla to część niemieckiej prasy, gdzie Weidmann przedstawiany jest jako „idealny kandydat na szefa EBC”. Jego poglądy w tej sprawie mogą być nawet przekonujące dla krajów południa strefy euro, które do tej pory obawiały się Niemca na stanowisku prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Wyższe płace w Niemczech oznaczają przecież, że zmniejszy się nacisk na Grecję, Włochy i Hiszpanię, które walcząc o utrzymanie konkurencyjności były dotąd zmuszone do obniżania kosztów pracy.
Wysokość wynagrodzeń w Niemczech interesuje także przywódców innych krajów – oczywiście, przynajmniej do pewnego stopnia. We wrześniu ubiegłego roku prezydent Francji Emmanuel Macron przedstawił na Sorbonie swoją „Inicjatywę dla Europy”, której celem jest wzmocnienie Unii. Elementem tego programu jest podatkowa i socjalna konwergencja państw UE. Według Macrona miałaby ona zostać osiągnięta poprzez „zagwarantowanie płacy minimalnej dla wszystkich, dostosowanej do realiów gospodarczych każdego kraju”.
Jest to dość ogólne sformułowanie, ale część ekspertów i polityków w Niemczech uważa, że francuskie rozwiązania są modelowe i płaca minimalna na poziomie 60 proc. mediany wynagrodzeń jest sposobem na osiągniecie spójności społecznej w danym kraju. Z pewnością będzie to kwestia do dyskusji podczas obecnie rozpoczynających się negocjacji nad przyszłości UE po Brexicie.
Wielu ekspertów spodziewa się, że dzięki wzrostowi płac w Niemczech zwiększy się popyt wewnętrzny, a równocześnie zmniejszy się nadwyżka eksportowa tego kraju. Jeszcze w 2001 r. różnica miedzy wartością niemieckiego eksportu a importu nie przekraczała 100 mld euro. Od tego czasu jednak bardzo szybko rośnie i w 2016 r. doszła do rekordowego poziomu 249 mld euro. Rok temu spadła, co prawda, ale tylko o cztery miliardy euro. To zjawisko piętnowało wiele instytucji międzynarodowych i partnerów handlowych Niemiec. Podjął je także Donald Trump.
Od kilku lat Stany Zjednoczone notują w obrotach handlowych z Niemcami deficyt na poziomie 50 mld euro, co amerykański prezydent w ubiegłym roku określił jako „ogromny” i zapowiedział zmiany. Zapewne już wtedy miał na myśli działania polityczne, ale być może w osiągnięciu tego celu pomogą prezydentowi USA sami Niemcy. Według analityków z Handelsblatt Research Institute, którzy na zlecenie branży handlu detalicznego badają nastroje wśród konsumentów w Niemczech, najważniejsze wskaźniki poprawiają się już kolejny miesiąc.
Ich zdaniem oczekiwania płacowe znalazły się teraz w Niemczech na rekordowym poziomie, a to oznacza, że w najbliższych miesiącach nie dojdzie tam do stłumienia konsumpcji prywatnej.