Macron odrabia lekcję z niemieckiego
Niemieccy politycy wspierali Emmanuela Macrona w jego walce z Marine Le Pen i szczerze cieszyli się z jego wyborczego zwycięstwa. Teraz go krytykują, a nawet się obawiają. Chodzi tu o pieniądze i o to, że zbyt ambitne plany francuskiego prezydenta w dużej części musiałyby zapłacić Niemcy.
Dopóki trwała we Francji kampania wyborcza, w Niemczech nie dyskutowano szerzej o tych pomysłach zmian w ramach UE i publicznie wspierano „jedynego w pełni proeuropejskiego kandydata”. Po zwycięstwie Emmanuela Macrona nad kandydatką Frontu Narodowego niemieccy politycy i media zaczęli jednak krytyczniej przyglądać się zamierzeniom nowego przywódcy Francji.
Pojawiły się podejrzenia, że Macronowi chodzi o modernizację nie tyle UE, ile Francji, i chce osiągnąć ten cel na koszt podatników europejskich, w tym głównie niemieckich. „Drogi przyjaciel” – ogłosił na okładce tygodnik „Der Spiegel” i zamieścił mało wyraźną fotografię nowego prezydenta Francji, co miało wieloznaczne znaczenie.
W Niemczech szczególne obawy budzi to, że wspólny budżet eurozony może oznaczać euroobligacje, na których skorzystałyby przede wszystkim kraje południa Europy. Teraz płacą one znacznie więcej niż Niemcy za udzielane pożyczki. Gdyby cała unia walutowa poręczała długi poszczególnych państw członkowskich unii, rzeczywiście mogłoby to zachęcać do nieodpowiedzialnych działań. Niemieckie media przypominały wypowiedź Angeli Merkel z 2012 r., kiedy przed jednym z kolejnych szczytów w sprawie ratowania Grecji, mówiła ona, że „tak długo, jak żyje” nie będzie euroobligacji i żadnych innych projektów oznaczających odpowiedzialność wspólnoty za długi narodowe. „W tej sprawie stanowisko rządu federalnego pozostaje niezmienne” – zakomunikował jego rzecznik Steffen Seibert w dniu inauguracyjnej wizyty prezydenta Macrona w Berlinie.
Ta nagła niechęć i krytyka z Niemiec zaskoczyła i zirytowała ekipę nowego prezydenta Francji. „Nie należy krytykować Macrona za kwestie, które nawet nie znajdują się w jego programie. Przecież on nigdy w kampanii wyborczej nie opowiadał się za euroobligacjami” – mówiła „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” Sylvie Goulard, doradczyni prezydenta ds. europejskich, a obecnie minister obrony Francji. Także sam Macron podczas wspólnej konferencji prasowej z Merkel w Berlinie odrzucał pomysł wprowadzenia euroobligacji, który można byłoby finansować deficyty w krajach strefy euro i spłacać stare długi. Przyznał jednak, że nadal opowiada się za pozyskaniem „świeżego pieniądza”, które służyłyby rozwojowi całej eurozony.
To, co podoba się Niemcom w zapowiedziach Macrona, to jego deklaracje refom gospodarczych we Francji. Dziś bezrobocie w tym kraju utrzymuje się na poziomie 10 proc,. podczas gdy w Niemczech spadło do rekordowo niskiego poziomu 4 proc. Za czasów pięcioletniej prezydentury Francois Hollande’a liczba bezrobotnych Francuzów wzrosła o ponad pół miliona. Tym samym jest ich o 300 tys. więcej niż w Niemczech, podczas gdy jeszcze w 2007 r. to Niemcy miały o półtora miliona bezrobotnych więcej niż ich zachodni sąsiad. Szczególnie trudna jest sytuacja francuskiej młodzieży, wśród której stopa bezrobocia sięga 23 proc i jest wyższa od średniej w UE (17 proc.).
Również inne wskaźniki sprawiają, że pod względem gospodarczym Francja znacznie odstaje od Niemiec: dług publiczny wynosi prawie 100 proc. PKB, podczas gdy według kryteriów z Maastricht powinien być niższy od 60 proc., zaś deficyt w handlu zagranicznym 48 mld euro. Równocześnie Francuzi korzystają z takich przywilejów jak 35-godzinny tydzień pracy i uzyskiwanie pełnych uprawnień emerytalnych w wieku 62 lat.
„Francja znów musi znaleźć się na tym samym poziomie politycznym i gospodarczym, co Niemcy. Dopiero wtedy będzie można reformować Unię Europejską lub pogłębiać integrację” – komentowała francuskie propozycje gazeta „Bild”, najpopularniejszy dziennik w Niemczech. Bulwarówka stara się jak najtrafniej odczytywać nastroje niemieckiej opinii publicznej i z tego względu ma duży wpływ na decydentów. Zdaniem „Bilda” Francuzi nie mogą się użalać na obciążenia związane z unią walutową i nadmierną dominacją gospodarczą Niemiec. „Jest wręcz przeciwnie. To euro, Europa i Niemcy cierpią z powodu Francji i jej wieloletniej stagnacji. Z powodu tych 20 lat, w czasie których odkładano reformy i fatalnie je realizowano” – komentował „Bild”.
Zaledwie 2 lata temu francuskie i niemieckie plany reformatorskie szły ze sobą pod rękę.
„Wprowadzenie euro służyło zasadniczym celom integracji europejskiej, ale zawierało krytyczne błędy w strukturze unii walutowej. Muszą zostać one w sposób zdecydowany poprawione tak, aby wspólna waluta spełniała obietnicę dobrobytu gospodarczego i uniemożliwiła kolejne podziały i niezadowolenie w Europie” – pisali w 2015 roku w artykule opublikowanym w kilku europejskich gazetach ówcześni ministrowie gospodarek Niemiec i Francji, czyli Emmanuel Macron i Sigmar Gabriel.
Zaproponowali oni głębszą integrację strefy euro. Miałaby ona posiadać własny budżet finansowany z własnych źródeł, własnego komisarza i gremium parlamentarne w ramach Parlamentu Europejskiego. Poza tym jej członkowie prowadziliby zharmonizowaną politykę społeczną i ekonomiczną. W razie konieczności oznaczałoby to także zharmonizowane podatki od przedsiębiorstw i równe płace minimalne. Autorzy przekonywali wówczas, że tak zmieniona strefa euro oznaczałaby wzmocnienie całej Unii Europejskiej. W Wielkiej Brytanii te propozycje wywołały oburzenie, a w innych krajach pozostały niezauważane. Teraz, kiedy rozpoczęły się negocjacje w sprawie Brexitu, a Macron został prezydentem Francji szanse na realizację tych pomysłów znacznie wzrosły.
Zaktualizowaną wersję swoich pomysłów na wspólną Europę Emmanuel Macron przedstawił w styczniu podczas wystąpienia na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie, gdzie raz w roku temat ten podejmują wybitni europejscy politycy.
Macron mówił wtedy, że jednym ze sposobów na wzmocnienie Unii Europejskiej są głębokie reformy w strefie euro. Jego zdaniem wspólna waluta jest „niekompletna” i bez znaczących zmian się nie utrzyma.
„Musimy skończyć z tą postawą połowicznej ciąży” – przekonywał. Poza wcześniej już wspominanymi rozwiązaniami szerzej mówił o wspólnym budżecie eurozony, który pozwalałby jej na zaciąganie pożyczek. To rozwiązanie miałoby umożliwić finansowanie „inwestycji proprzyszłościowych”, zapewniłoby finansowe wsparcie dla państw członkowskich (w miejsce Europejskiego Mechanizmu Stabilności, ESM) oraz pomagałoby im w sytuacjach wielkich szoków gospodarczych.
Wspólny budżet wymagałyby zdaniem Macrona dodatkowego nadzoru (m.in. przez wspólne gremium parlamentarne) oraz większej konwergencji polityk fiskalnych i społecznych, które umożliwiłyby działania antydumpingowe – tak, aby „żaden kraj nie korzystał z kolektywnej solidarności i równocześnie nie występowałby przeciwko innych państwom”.
Ten pomysł znalazł się w skróconej wersji w programie wyborczym Emmanuela Macrona (str. 21): „Żeby móc inwestować o wiele więcej niż dziś, chcemy budżetu strefy euro przyjmowanego przez Parlament Europejski i realizowanego przez ministra gospodarki i finansów strefy euro.”
Punkt widzenia z punktu siedzenia
Emmanuel Macron został prezydentem i zdaje sobie sprawę, że musi się na nowo uwiarygodnić w oczach Niemców. Najpierw będzie musiał odrobić prace domowe. Zapowiedział już, że Francja pod jego rządami będzie prowadzić odpowiedzialną politykę, a reformy mają sprawić, że francuska gospodarka stanie się bardziej konkurencyjna.
Mają temu służyć m.in. zapowiadane obniżki CIT z 33 do 25 proc. oraz wielki program inwestycji publicznych o wartości 50 mld euro, który ma poprawić poziom edukacji, zwiększyć kompetencje poszukujących pracę, umożliwić szybszy rozwój energetyki odnawialnej oraz zmodernizować francuską infrastrukturę i administrację. Macron obiecał też, że deficyt budżetowy Francji ponownie spadnie poniżej 3 proc.
Jego zdaniem realne reformy gospodarcze mają sprawić, że przywrócone zostanie zaufanie pomiędzy Francją a Niemcami, dzięki czemu powstałaby solidna podstawa do reform w Unii Europejskiej.
„Będę otwartym, bezpośrednim i konstruktywnym partnerem” – mówił prezydent Macron podczas inauguracyjnej podróży do Berlina.
Dla części niemieckich polityków niektóre z propozycji nowego prezydenta Francji nie są na rękę. Koordynacja polityk w unii walutowej jest bardzo trudna w gronie 19 państw członkowskich, co pokazuje historia kryzysu w strefie euro. Poza tym parlamentarne gremium mogłoby być miejscem, gdzie Francuzi wraz z południowymi członkami eurogrupy przegłosowywaliby Niemców. W ten sposób niemiecka dominacja w eurozonie zostałaby ograniczona. Z drugiej jednak strony pojawiają się w Niemczech także głosy, że hegemonia Niemiec w UE jest groźna dla nich samych i dla Europy znacznie lepsze byłoby współdziałanie duetu francusko-niemieckiego.
„Oczywiście reprezentujemy interesy naszych krajów, ale interesy Niemiec są najsilniej złączone z interesami Francji. W dłuższym terminie Niemcom będzie się dobrze powodziło tylko wtedy, gdy dobrze będzie wiodło się Europie. A Europie dobrze będzie się wiodło tylko wówczas, kiedy Francja będzie silna. To jest nasze zobowiązanie” – mówiła kanclerz Angela Merkel podczas wspólnej konferencji z Macronem.
Szefowa niemieckiego rządu zasygnalizowała już gotowość do takiej zmiany traktatów UE, która umożliwiłaby realizację propozycji Macrona.
Jeszcze silniej pomysły prezydenta Francji wspiera niemiecka lewica, w tym szczególnie wspomniany już wicekanclerz Sigmar Gabriel (SPD), który dwa lata temu chciał zmieniać Europę wspólnie z Macronem.
Według tygodnika „Der Spiegel” Gabriel przekazał członkom rządu RFN pięciostronnicowym dokument, w którym przekonuje do radykalnych zmian niektórych polityk i wyjścia na przeciw postulatom Macrona dotyczącym strefy euro. Chodzi nie tylko o wspólny funduszy inwestycyjny, ale również wspólny budżet, ministra finansów strefy euro i wspólne standardy socjalne. Według Gabriela „Niemcy muszą mieć odwagę, by przemyśleć swoje sztywne stanowisko w strefie euro i poprzez kompromis z Francją stworzyć stabilną architekturę dla euro”. Za funduszem inwestycyjnym w ramach strefy euro opowiedział się publicznie również Martin Schulz, kandydat SPD na urząd kanclerza Niemiec.
Niemieckie reakcje na propozycje Macrona dotyczące zmian w Unii Europejskiej pokazują, że mimo zastrzeżeń nie zostaną one odrzucone i mają szansę na realizację – przynajmniej w jakiejś zmodyfikowanej formie. Rozpoczęłaby się ona po wrześniowych wyborach w Niemczech, czyli de facto od początku 2018 r.
Zapewne wcześniej prezydent Francji podejmie się zmian we własnym kraju. Jeśli się one powiodą, to, jak zauważył dziennik „Die Welt”, Francja może stać się do połowy tego stulecia najsilniejszym gospodarczo państwem UE. Pod względem demograficznym Francja już teraz jest liderem w Unii (na jedną kobietę przypada dwoje dzieci, podczas gdy w Niemczech ten wskaźnik wynosi 1,5), a największe francuskie przedsiębiorstwa radzą sobie lepiej niż ich niemiecka konkurencja. Wartość największego francuskiego banku BNP Paribas jest dziś dwukrotnie wyższa niż niemieckiego lidera Deutsche Bank.