Dochód dla każdego – bodziec do rozwoju czy nieetyczny prezent
W 2017 r. Finlandia wprowadzi eksperymentalny program dochodu uniwersalnego przyznając kilku tysiącom obywateli dochód gwarantowany w wysokości 560 euro miesięcznie. Nad takim rozwiązaniem myśli coraz więcej krajów, ale wątpliwe, by pomysł ten, mający wiele zalet, szybko wyszedł poza fazę eksperymentu.
Propozycja jest znana od dawna, co najmniej od początku lat 70., ale przez kilka dekad jej użyteczność była tak znikoma, że pomysł funkcjonował wyłącznie w sferze dysputy. Przyznanie każdemu obywatelowi gwarantowanego dochodu, zawsze było traktowane jako pomysł ekscentryczny.
W pierwszych wersjach proponowanych w USA na przełomie lat 60. i 70. chodziło o zabezpieczenie dochodów najuboższych na minimalnym poziomie koniecznym do życia. Później w Europie rozwinął się pomysł, by przyznać dochód każdemu, bez żadnych warunków wstępnych, bez względu, czy jest biedny, czy bogaty, zdrowy, czy chory, pracujący czy niepracujący. W Finlandii od lat 80. powstało 13 rozbudowanych propozycji wprowadzenia jakiejś formy dochodu uniwersalnego, ale ich żywot był zawsze bardzo krótki. Do dziś. To, co przez lata leżało w szufladach, zaczyna być wyciągane na światło dzienne.
W przyszłym roku Finlandia, jako jeden z pionierów, wprowadzi paroletni program eksperymentalny dochodu uniwersalnego, przyznając kilku tysiącom obywateli dochód gwarantowany w wysokości 560 euro. Badacze będą obserwowali zachowania beneficjentów i niewykluczone, że w przyszłości program zostanie rozszerzony na cały kraj.
Fiński eksperyment jest częścią szerszej fali rosnącego zainteresowania pomysłem dochodu uniwersalnego. Podobny program będzie prowadzony w holenderskim Utrechcie oraz prawdopodobnie w kanadyjskim stanie Ontario. Swoje trzy grosze dodali też Szwajcarzy, którzy w 2015 r. przeprowadzili referendum na temat dochodu uniwersalnego – pomysł został odrzucony przygniatająca większością 75 proc. głosów, ale zainteresowanie wzbudzone w opinii publicznej na świecie nie wygasło. Koncepcję dochodu uniwersalnego popiera wielu znanych inwestorów z branży technologicznej w Dolinie Krzemowej. Jedna z firm seed capital – Y Combinator – finansuje nawet program badawczy na temat dochodu uniwersalnego.
Temat żyje, poruszają go naukowcy, aktywności społeczni, politycy. W jednym z ostatnich wywiadów prezydent Barack Obama zasugerował możliwość wprowadzenia w przyszłości dochodu uniwersalnego w USA.
Są dwa powody, dlaczego akurat współcześnie propozycja dochodu uniwersalnego zyskuje popularność. Po pierwsze, pokryzysowy kac na rynku pracy w krajach rozwiniętych wywołuje rosnącą frustrację obywateli. Po drugie, szybki postęp w dziedzinie robotyki i uczenia maszynowego sprawia, że rośnie ryzyko destrukcji znacznej części miejsc pracy.
Ostatnie lata przyniosły wysyp badań pokazujących, jaki procent miejsc pracy jest zagrożonych automatyzacją – zwykle mówi się o 40-50 procentach. Sam Altman ze wspomnianego funduszu Y-Combinator mówił w jednej z audycji radiowych, że ludzie poza Doliną Krzemową nie zdają sobie sprawy z tego, jak rodząca się technologia będzie destrukcyjna dla miejsc pracy.
Trzeba pamiętać, że propozycje wprowadzenia dochodu uniwersalnego wciąż są na bardzo zalążkowym etapie i dyskusja ma charakter raczej futurystyczny niż praktyczny. Roli fińskiego eksperymentu nie należy przeceniać, ponieważ jest on elementem większego strumienia eksperymentów w dziedzinie polityki społecznej, których przełożenie na realne polityki nie musi być bezpośrednie.
Eksperyment prowadzony przez Y-Combinator będzie zaś miał ograniczony zasięg – obejmie 100 osób i będzie trwał od sześciu do dwunastu miesięcy; jest to bardziej kampania promująca społeczną odpowiedzialność firmy niż poważny program społeczny.
Rewolucyjne zmiany – a dochód uniwersalny byłby zmianą rewolucyjną – wprowadza się niezwykle rzadko. Europejskie państwo dobrobytu było budowane w reakcji na wojenne kataklizmy, dzisiejszy kryzys jest na tym tle zjawiskiem bardzo łagodnym. Co więcej, ostrzeżenia przed masowym i indukowanym technologicznie zanikiem miejsc pracy pozostają na razie w sferze futuryzmu, nie obserwujemy tego zjawiska w praktyce. Dzisiejsze problemy rynku pracy w znacznej mierze wynikają z niedostatecznego braku popytu, który z kolei jest efektem zadłużeniowego garbu.
Ale na ewentualność rewolucji w polityce społecznej warto być przygotowanym, dlatego dyskusja o dochodzie uniwersalnym ma ważną rolę do spełnienia.
Są trzy podstawowe powody, które przytaczają adwokaci dochodu uniwersalnego.
Po pierwsze, w erze zanikających miejsc pracy dochód uniwersalny ma prowadzić do zmiany paradygmatów – dochód ma być traktowany jako fundamentalne prawo człowieka, a nie tylko korzyść otrzymywana w zamian za pracę lub dzięki hojności współobywateli.
Po drugie, dochód uniwersalny ma zapewniać lepsze motywacje do pracy niż dzisiejsze systemy transferów socjalnych. Transfery są najczęściej warunkowane niskimi dochodami, więc ich beneficjenci ryzykują ich utratę w miarę podejmowania lepiej płatnych zajęć, co może osłabiać bodźce do pracy. Ale chodzi też o szersze bodźce do rozwoju, dochód uniwersalny miałby za zadanie zwiększyć swobodę podejmowania decyzji odnośnie edukacji, miejsca pracy, czy zamieszkania, dając pracownikom więcej swobody finansowej. Dzięki temu alokacja siły roboczej w gospodarce mogłaby się poprawić.
Po trzecie, dochód uniwersalny może znacznie obniżyć koszty administracji, ponieważ zaniknie potrzeba weryfikowania beneficjentów.
Dla równowagi, warto przytoczyć trzy najważniejsze argumenty przeciw wprowadzeniu dochodu uniwersalnego.
Po pierwsze, jest to rozwiązanie bardzo kosztowne. Żeby dochód uniwersalny miał sens, musi być na poziomie umożliwiającym przeżycie, to zaś byłoby gigantycznym obciążeniem dla budżetu, tym bardziej, że nie wszystkie dotychczasowe programy socjalne da się wycofać – np. pomoc dla niepełnosprawnych. Ten argument ma mniejsze znaczenie w krajach, które już dziś wydają na politykę socjalną duże kwoty, jak kraje Skandynawskie, a większe w krajach, gdzie pomoc społeczna państwa jest ograniczona, jak Polska. Gdyby każdemu dorosłemu Polakowi przyznać 1000 zł miesięcznie, co nie jest dużą kwotą, niosłoby to koszty rzędu 400 mld zł rocznie, co stanowi niemal 60 proc. wydatków całego sektora finansów publicznych i niemal 150 proc. wszystkich wydatków społecznych. A przecież dla wielu osób, np. dla emerytów, te 1000 zł to byłoby bardzo mało.
Po drugie, są wątpliwości natury etycznej – czy możemy dać ludziom coś zupełnie za darmo, bez żadnych warunków wstępnych? Czy podstawowym prawem człowieka nie jest prawo do pracy, zamiast prawa do dochodu? Może lepiej zapewnić ludziom pracę, nawet subsydiowaną, niż bezwarunkowy dochód?
Po trzecie wreszcie, wiele osób argumentuje, że dochód gwarantowany, wbrew argumentom jego zwolenników, zmniejszy a nie zwiększy bodźce do podejmowania pracy. Będzie bardzo trudno zachować równowagę między dochodem, który będzie wystarczająco niski, by nie demotywować do pracy, i wystarczająco wysoki, by utrzymać wszystkie zalety tego programu.
Badania ekonomiczne niestety nie przynoszą odpowiedzi na pytanie, które argumenty są mocniejsze: za czy przeciw. Takich badań jest bardzo mało, ponieważ nikt nie eksperymentował na szeroką skalę z dochodem uniwersalnym.
Punktem odniesienia bardzo często są eksperymenty prowadzone w latach 70. w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie nad różnymi formami dochodu gwarantowanego. Pojawiające się w ostatnich latach analizy danych z tamtych eksperymentów generalnie wskazują, że dochód gwarantowany nie demobilizuje do pracy tradycyjnych dorosłych pracowników, choć może mieć pewien negatywny wpływ na podaż pracy wśród osób młodszych lub dorabiających, jak np. kobiet z dziećmi. Część tych negatywnych efektów jest niwelowanych przez fakt, że ludzie ograniczający pracę zwiększają czas poświęcony edukacji.
Ciekawą próbą odpowiedzi na pytanie, czy niezarobiony dochód demotywuje do pracy, jest badanie zwycięzców loterii. Dlaczego oni? Bo jak inaczej znaleźć tak dużą grupę ludzi, którzy otrzymali coś za nic, bez żadnych warunków, bez względu na swoje cechy? Te badania pokazują, że przy umiarkowanie niskich kwotach niezarobiony dochód nie zniechęca do pracy, zaś przy większych już tak. Niestety określenia „niski”, czy „wysoki”, niewiele nam mówią, bo w różnych krajach i różnych warunkach oznaczają coś innego. Podobnie jest z eksperymentami sprzed kilku dekad – one były prowadzone w specyficznych warunkach, trudno z nich wyciągać jednoznaczne wnioski dla dzisiejszych dyskusji.
Nawet eksperymenty takie jak w Finlandii mają ograniczone znaczenie, ponieważ osoby w nich uczestniczące z góry wiedzą, że jest to program przejściowy. Ich zachowania nie będą zatem odzwierciedlały realnych warunków dochodu uniwersalnego.
Nawet, jeżeli eksperymenty prowadzone w różnych częściach świata potwierdzą wcześniejsze badania i wskażą, że ludzie nie ograniczają pracy w reakcji na stały dochód, to badania i tak nie odegrają roli decydującej. Duża zmiana wymaga presji społecznej i impulsu politycznego, a te mogą pojawić się tylko w warunkach poważniejszych wstrząsów gospodarczych. Robert Reich, ekonomista z Uniwersytety Berkeley i były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona, twierdzi, że wprowadzenie dochodu uniwersalnego jest nieuchronne. Może ma rację. Ale dziś siła adwokatów tego pomysłu wciąż jest za słaba.