Wysokie zarobki obniżają pracowitość polityków

Wysokie zarobki obniżają pracowitość polityków

Wysokie zarobki polityków zmniejszają ilość wykonywanej przez nich pracy; im więcej inżynierów miał kraj pod koniec XIX w., tym jest teraz bogatszy; bezpłatne praktyki to nie jest dobry sposób na rozpoczęcie kariery – to wnioski z kilku najnowszych ekonomicznych badań naukowych.


Duha T. Altindag, Elif S. Filiz i Erdal Tekin przygotowali analizę “Does It Matter How and How Much Politicians are Paid?” (Czy ma znaczenie, ile zarabiają politycy?). Zajmują się w nim problemem zarobków polityków, a konkretnie tym, jaki system płac stworzyć, by politycy przedkładali interes wyborców nad swój własny.

Okazją do zbadania wpływu wysokości i struktury płac na zachowanie polityków był naturalny eksperyment, który miał miejsce w Turcji. Członkowie parlamentu tego kraju, którzy w chwili wyboru na posłów są emerytami, oprócz poselskiego wynagrodzenia dostają również emeryturę. W 2012 roku wprowadzono prawo, które ustaliło wysokość tych emerytur na 18 proc. pensji prezydenta kraju. Doprowadziło to do istotnego wzrostu tych emerytur (ze średnio 3,7 tys. tureckich lir w czerwcu 2007 roku do 5 tys. w styczniu 2012 roku).

W tym samym czasie pensje posłów, którzy nie mieli drugiego dochodu z emerytury, pozostały na tym samym poziomie. W efekcie w tureckim parlamencie pracowali obok siebie posłowie wykonujący tę samą pracę, ale o radykalnie odmiennych zarobkach (przeciętne zarobki tych posłów, którzy mieli dodatek emerytalny, były o 60 proc. wyższe od zarobków tych, którzy go nie mieli). Dało to szanse porównania, jak wysokość zarobków polityków wpływa na ilość pracy mierzonej ilością wygłoszonych mów, złożonych wniosków i przygotowanych projektów aktów prawnych.

Okazało się, że podwyżka emerytur dla części posłów spowodowała obniżenie wskaźnika ich aktywności o 12,3 proc. odchylenia standardowego. Co ciekawe, lepiej zarabiający posłowie zaczęli też częściej nie pojawiać się na posiedzeniach parlamentu. Autorzy wnioskują, iż podnoszenie politykom pensji, którą otrzymują bez względu na ilość wykonanej pracy, może nie być dobrym pomysłem.

William F. Maloney i Felipe Valencia przygotowali pracę „Engineering Growth: Innovative Capacity and Development in the Americas” (Inżynierowie wzrostu: potencjał innowacji i rozwój Ameryk). Zbadali, jak liczba inżynierów wpłynęła na rozwój całych krajów i ich części w Amerykach w ostatnim stuleciu.

Okazuje się, że jedno odchylenie standardowe więcej, jeżeli chodzi o liczbę inżynierów w 1880 roku tłumaczy 16 proc. różnicy między PKB w amerykańskich hrabstwach. Liczba patentów tłumaczy kolejne 10 proc. Na przykład w 1900 roku na północy USA było 160 wykształconych w kraju inżynierów na każde 100 tys. pracujących mężczyzn. Na południu Stanów Zjednoczonych wskaźnik ten wynosił 60, a w krajach Ameryki Łacińskiej 20. Dla porównania w krajach skandynawskich wskaźnik ten wynosił 100.

Autorzy pracy na ciekawych przykładach pokazują, jak inżynierowie tworzą bogactwo, a ich brak prowadzi do biedy. Udział Chile w światowym wydobyciu miedzi w 1911 roku spadł z 40 proc. do poniżej 4 proc. Już w 1918 roku Amerykanie kontrolowali 87 proc. chilijskiego przemysłu miedziowego (amerykański przemysł wydobycia miedzi radził sobie lepiej, ponieważ w USA było osiem razy więcej inżynierów – w przeliczeniu na liczbę ludności – niż w Ameryce Południowej).

Dane cytowane przez autorów pokazują także, jak pod koniec XIX w. wraz z szybkim rozwojem przemysłu zwiększała się liczba inżynierów w Wielkiej Brytanii. Jeszcze w 1870 roku nie było w tym kraju prawie żadnych inżynierów z zagranicy. W 1920 roku było ich już 80 na każde 100 tys. pracujących mężczyzn (Wielka Brytania „ściągała” ich z zagranicy, ponieważ przemysł rozwijał się tak szybko, że nie wystarczało krajowych).

Bezpłatne praktyki zawodowe nie są w naszym kraju tak popularne, jak jeszcze kilka lat temu, gdy bezrobocie było wyższe. Warto jednak zwrócić uwagę na pracę „Access to and Returns from Unpaid Graduate Internships” (Dostęp do niepłatnych praktyk absolwentów i stopa zwrotu z nich) autorstwa Angusa Holforda. Do analizy autor wykorzystał dane z Anglii i Walii. Porównał, jak udział w bezpłatnych praktykach w ciągu sześciu miesięcy od zakończenia nauki wpłynął na pensje tychże osób po 3,5 roku. Okazuje się, że takie osoby zarabiają wyraźnie mniej (o 3,5 tys. funtów rocznie) od tych, które od razu poszły do pełnopłatnej pracy albo dalej się kształcili (mniej o 1,5 tys. funtów rocznie).

Takie osoby wykazują jednak o 6,4 proc. wyższą satysfakcję z kariery od tych, którzy w tym czasie robili inne rzeczy (na przykład pozostawali bezrobotni albo podróżowali). Autorzy zwracają uwagę, że ta różnica w zarobkach jest wyraźnie mniejsza dla tych, którzy mają rodziców na eksponowanych stanowiskach albo tych, którzy chodzili do prywatnych szkół.

Mariana Carrera, Heather Royer, Mark Stehr i Justin Sydnor opracowali analizę „Can Financial Incentives Help People Trying to Establish New Habits? Experimental Evidence with New Gym Members” (Czy finansowe zachęty pomagają ludziom stworzyć nowe pożądane nawyki? Doświadczalne dowody z przypadku nowych członków zajęć fitnessu).

Autorzy przygotowali eksperyment w klubie fitness. Podzielili 836 nowych członków klubu na dwie grupy. Członkowie jednej otrzymywali bezwarunkowo 30 dol., a członkowie drugiej dostawali pieniądze tylko wtedy, gdy pojawili się na ćwiczeniach przynajmniej dziewięć razy w ciągu pierwszych sześciu tygodni.

Tę drugą grupę podzielono na kilka mniejszych. Jedni dostawali 30 dol., inni 60 dol., a jeszcze inni otrzymywali przedmiot o wartości 30 dol. Okazuje się, że pieniądze miały bardzo umiarkowany wpływ na obecność na zajęciach w ciągu pierwszych sześciu tygodni i żadnego efektu później. Wniosek: przekupywanie ludzi, by więcej ćwiczyli, nie daje dobrych efektów, choć autorzy zwracają uwagę, że wyższa nagroda miałaby prawdopodobnie lepszy efekt.

Z eksperymentu wynika także, że członkowie klubu znacznie przeceniali swoją przyszłą frekwencję. W ankiecie wypełnionej przed rozpoczęciem badania 95 proc. uczestników przewidywało, że będzie odwiedzać salę ćwiczeń częściej niż raz w tygodniu. W praktyce takich osób było 63 proc. w pierwszym miesiącu i 34 proc. w trzecim. Dodatkowy wniosek z badań – jeżeli planujemy chodzić na fitness, warto rozważyć płacenie od wizyty, bo abonament może nam się nigdy nie zwrócić.

Aleksander Piński
Źródło: Obserwator Finansowy
Obserwator Finansowy